Poradnik praktyczny i subiektywny dla zainteresowanych Holendrów, żeby wiedzieli, co ich czeka
Odkryta na nowo po dziesiątkach lat, a nawet całych wiekach [droga Ewo, nie jesteśmy jeszcze takie stare! – Renata], jakie upłynęły od momentu ukończenia naszych studiów, moja koleżanka Renata – zacna autorka większości (polskojęzycznych) tekstów na tym portalu, postawiła przede mną zadanie. Temat zadania brzmiał następująco: napisz mi tekst, jak przetrwać z Holendrem. Pieniędzy nie dajemy, dajemy sławę. Nie dla ordynarnej mamony więc, ale dla sławy idącej przez morza, a przynajmniej jedno Morze Północne i pomniejsze poldery, tekst ten popełniam.
Jak wiadomo, przyczyną wielu poważnych konfliktów są małe, niepoważne misunderstandings. Te zaś wynikają z braku znajomości rzeczy. Albo osoby. W tym konkretnym przypadku – mojej osoby (jak mówią politycy w Polsce o sobie), albo mnie (jak jeszcze mówię ja, bo nie aspiruję do parlamentu, a nawet samorządu).
Otóż zacna moja koleżanka postawiła pytanie, które należy odwrócić i zapytać: jak przetrwać ze mną – mentalną i rzeczywistą Polką? A nie: jak przetrwać z Holendrem? Z Holendrem przetrwa każda. A przynajmniej taka jak ja, która mężów miała dwóch. Polskich mężów, co ma dla sprawy znaczenie istotne.
Zatem, jako się rzekło, mężów miałam dwóch. Sam ten fakt w kraju nad Wisłą o nazwie Polska, kwalifikuje do tego, żeby mnie wraz z innymi należącymi do tego elitarnego klubu paniami powiązać w pęczki, wpakować do kontenerów z napisem „Made in China” po transporcie trampek i wysłać na jakąś bezludną lub słabo zaludnioną wyspę. Żebyśmy sobie wraz z koleżankami mogły w spokoju medytować, jak nisko upadłyśmy. Jako kobieta dwukrotnie upadła, według polskich standardów, postanowiłam nie ustawać w poszukiwaniach tego, który ze mną wytrzyma. Tyle, że już nie w Polsce. Padło na Holandię, bo tam w sferze obyczajów już mało co dziwi.
Wytrwałość moja oraz determinacja zostały nagrodzone i oto przez 5 lat z okładem jestem ci ja sobie w bezbożnym związku z Holendrem. I nic nie wskazuje na to, żeby związek ten miał być uświęcony. No, chyba, że przez notariusza, ale nie wiem, czy święty notariusz w Niderlandach się znajdzie. Uwaga Renaty: nieaktualne, oboje są od kilku lat małżeństwem.
Miss Piggy
Ten uroczy nickname nadał mi swego czasu osobisty Holender. A to z racji tego, iż u mnie w skali emocji od 1 do 10, osiągnięcie 10 trwa nanosekundy. Powrót do 1 jakieś 10 minut. Emocjonalne szały i Himalaje wściekłości to cecha narodowa Polek, która u mnie występuje w formule 100%. Chcąc przetrwać z Polką, panowie Holendrzy, róbcie to, co robi mój partner – zasłońcie się gazetą, książką, laptopem, telewizorem lub uciekajcie do kibla. I tak ukryci – przeczekajcie wybuch. Niech wam tylko do głowy nie przyjdzie starać się rozwiązywać problem, który do wybuchu doprowadził. Skutkiem takiej próby będzie jeszcze większa furia, o ile to w ogóle jest możliwe, a na pewno powolny, ale nieunikniony rozpad związku. Na zdjęciu: polska autorka i holenderski ser.
Święta pora dynera
W Holandii najlepiej robi się zakupy pomiędzy 18.00 a 19.00. Wtedy sklepy są puste. Czas ten bowiem jest w kraju porą świętą. To czas na dinner, czyli ciepłą kolację. O tej porze nad miastami i wioskami Niderlandów unoszą się zapachy jadła.
Nad naszym domostwem raz się unoszą, a raz nie unoszą. Dla Polki jedzenie kolacji po południu jest trudne do przełknięcia. Bo już o 21.00 znowu jest głodna, a to idzie w biodra. Tak więc święta pora dynera z nieruchomej stała się ruchoma, co mój osobisty Holender przypłacił kilkukrotnie niestrawnością i zaburzeniami w okolicy jelit. Ale w końcu przywyknął. Przetrwał.
Panowie Holendrzy – wiem, że wam trudno w to uwierzyć, ale mi zaufajcie. Ciepłą kolację można jeść w porze kolacji, np. o 20.00, nie ryzykując życiem. A na początkowe problemy gastryczne polecam loperamid. Najtańszy do dostania w Lidlu.
Korting was uratuje
Polki lubią gotować i lubię ładnie wyglądać. Ja też, bo się nie poddaję, mimo trudności zewnętrznych i hormonalnych. Oba te zajęcia, niestety, wymagają nakładów finansowych. I oba wzrastają, proporcjonalnie do wieku Polki. To ostatnie szczególnie szybko śmiga w górę. Tymczasem Holendrzy, z ich wywodzącą się od surowego Kalwina mentalnością, są na końcu listy narodów skorych do wydawania. Zwłaszcza na żarcie, kosmetyki i ciuchy. W mojej subiektywnej i postawionej bez okularów opinii, szczególnie kosmetyki i ciuchy to nie jest również domena rasowych Holenderek. One stawiają na tężyznę fizyczną, bez polepszaczy. Aczkolwiek mogę się mylić. Może czas zmienić okulary.
Jak więc wydać nie wydając, panowie Holendrzy? W tym przypadku z pomocą przychodzi wam magiczne słowo „korting”. Bez korting nic się w Niderlandach nie sprzeda.
Musicie tylko swoją Polkę przekonać, że polowanie na obniżki jest modne i świadczy o nowoczesności. Jak to chwyci – dacie radę. Przetrwacie.
Rower i skręt w prawo
Polska to nie jest kraj ścieżkami rowerowymi słynący. Tymczasem Holandia wręcz przeciwnie. W przypadku partnerki z Polski może to rodzić pewne trudności. Jak np. w moim przypadku. Rower jest dla mnie rzeczą drogocenną, stąd używam go z należytym szacunkiem. Czyli z przerwami trwającymi jakieś 10 lat. Jak już na niego wsiądę, to jadę dostojnie badając wzrokiem każdy centymetr gruntu przede mną, ażebym zlatując z pojazdu niespodziewanie nie wybrudziła sobie ubrania. Jak napisałam, Polki lubią dobrze wyglądać. Ponadto najlepiej, jak jadę prosto. Jeśli skręt – to w lewo i po niewielkim łuku. W prawo nie daję rady. Trzeba mi zejść z pojazdu i przestawić go ręcznie w pożądanym kierunku.
Mój osobisty Holender ubolewa i nie ustaje w wysiłkach, żeby przekonać mnie, iż roweru można używać nieco częściej, a przy 10 km/h śmierć przy upadku nie grozi. Niestety, stawiam opór.
W kwestii rowerowej zawsze trzeba mieć nadzieję
Moja rada dla was, panowie Holendrzy – spójrzcie na swoje samochody innym okiem. Polskim. Jednak co cztery kółka, to nie dwa. Nie traćcie też nadziei. Może kiedyś nadejdzie ten wielki dzień, gdy wasza polska partnerka zapyta: a może byśmy się tak gdzieś na wycieczkę rowerami wybrali? I wizualizujcie tę scenę. To pomaga.
Lista uciążliwości, z którymi trzeba się liczyć żyjąc z Polką jest znacznie dłuższa. Poniżej wymieniam tylko te najpoważniejsze:
-
- Nadmiarowe i nieuzasadnione używanie sprzęgła w waszym samochodzie, co może skutkować koniecznością wymiany tego elementu (patrz: korting)
-
- Zupełnie nieuleczalne zamiłowanie do posiadania i pielęgnacji ogrodu oraz nieustającej jego zmiany (patrz: korting)
-
- Brak tolerancji do gazet na podłodze, kabli pod komodą, butów wolnostojących oraz braku przestronnej szafy (to ostatnie patrz: korting)
-
- Duża gotowość do wypieku ciast w formacie XXL, to już wiecie, czym wam grozi
-
- Chęć podzielenia się przemyśleniami w godzinach wieczornych, gdy jest ten wasz ulubiony program sportowy, w którym kilku panów się śmieje, pije piwo i rozmawia o futbolu
-
- Nieumiejętność opanowania prawidłowej wymowy niderlandzkiego, co Polka tłumaczy inną budową głośni, a tak naprawdę, to przecież w życiu tak nie zacharczy
- Ciągła wesołość waszej partnerki, gdy tylko słyszy holenderskie: dzień dobry, dobry wieczór, bo jej się to jakoś sprośnie kojarzy [w niderlandzkim g wymawia się jak h – Renata].
I tak można jeszcze długo. Nie obawiajcie się jednak, ciężary te da się udźwignąć. Jest jeden klucz do sukcesu z polską kobietą. Jaki? Sami zgadnijcie.
Czego Wam, panowie Holendrzy, serdecznie życzę.
Ewa Grochowska
Autorce tekstu serdecznie za popełnienie go dziękujemy!
Zdjęcia: archiwum autorki
Bardzo trafne i jakże prawdziwe porady! Cały tekst przeczytałam z usmiechem na ustach 🙂 Very accurate and very true tips! All text read with a smile on her lips !
Of course!