14 kwietnia 2016 r. Polska obchodziła 1050 rocznicę chrztu Polski. Z tej okazji prezentujemy krytyczne uwagi na temat specyfiki polskiego chrześcijaństwa, poczynione przez Leszka Jażdżewskiego na jego blogu „Moja polityka. Liberalny blog Leszka Jażdżewskiego” na portalu „Polityki”, w poście „Taka jest nasza wiara”. Jażdżewski jest redaktorem naczelnym pisma “Liberté! – głos wolny, wolność ubezpieczający”. Tekst jest publikowany za zgodą Autora oraz „Polityki”.
TAKA JEST NASZA WIARA
Leszek Jażdżewski
W Polsce chrześcijaństwo się nie przyjęło. Nie tyle Polska stała się chrześcijańska, ile chrześcijaństwo – w dość szczególnej postaci – zostało wkomponowane do polskiej tożsamości.
Nagły, choć przecież dobrze znajomy, o przyjemnie miękkim dźwięku. Dzwon ewangelickiego kościoła po drugiej stronie ulicy ogłasza mszę o dziesiątej. Po mszy często są herbata i ciasteczka. Atmosfera pikniku. Odzywa się drugi dzwon, potem trzeci. Mocniejszy, głębszy, bardziej stanowczy. To dzwony katedralne wzywają na sumę. Gdyby któregoś dnia rozświetlona rozeta kościoła św. Mateusza i smukła, pokryta dachem w jasnozielonym kolorze śniedzi wieża katedry zniknęły, pejzaż, z którym się budzę i z którym zasypiam, byłby jak okaleczony.Na zdjęciu: ewangelicko-augsburski kościół św. Mateusza w Łodzi.
Powszechności zewnętrznych przejawów religii chrześcijańskiej i chrześcijańskich rytuałów – obchodzenia Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy, chrztów, kościelnych ślubów i pogrzebów ani nawet wezwań do intronizacji Chrystusa na Króla Polski – nie należy brać za dowód na to, że Polacy są w istocie narodem chrześcijańskim. Są raczej narodem, który chrześcijaństwa użył do sformułowania własnej, wcale niechrześcijańskiej, tożsamości. Istotniejszy, z perspektywy czasu, dla dzisiejszej duchowej formacji Polaków jest nie niemal mityczny chrzest Polski (choć bez niego podzielilibyśmy zapewne losy Słowian Zachodnich, po których zostały głównie nietypowe nazwy w dawnym NRD), ale raczej kontrreformacja, a potem kształtowanie się nowoczesnego narodu w warunkach zaborów na katolickim fundamencie.
Katolicyzm w swojej specyficznej narodowej wersji był tym, co odróżniało „prawdziwych” etnicznych Polaków od pozostałych zamieszkujących ziemie dawnej Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Kościół, z braku własnego państwa, dostarczył Polakom zastępczego budulca pod fundamenty narodowej tożsamości. W warunkach państwa wielokulturowego musiało prowadzić to do prześladowań innych narodowości (patrz II RP). W warunkach monokulturowego PRL-u i III RP Polak, który odrzuca chrześcijański sztafaż, pozbawia się istotnych elementów tożsamości, które w Polsce konstruują wspólnotę – tę najistotniejszą, bliższej i dalszej rodziny, poszerzonej o krąg znajomych. Nie dorobiliśmy się ani państwowej, ani prywatnej symboliki, dzięki której możemy inaczej niż przy pomocy „poświęconych” narzędzi skutecznie nadawać sens naszej zbiorowości.
Zaledwie 59 proc. Polaków wierzy w piekło, 33 proc. wierzy w reinkarnację, a 42 proc. w to, że zwierzęta mają duszę. W zmartwychwstanie – podstawowy warunek bycia chrześcijaninem – wierzy 66 proc. Polaków. Nie zmienia to faktu, że 95 proc. uważa się za katolików. Prawdziwym wyrazem polskiego chrześcijaństwa jest nie wielkanocne „odrodzenie w Chrystusie”, ale sobotnia święconka, jajko, biała kiełbasa, chleb, sól, od których w niedzielny poranek rozpoczniemy śniadanie. Komercjalizacja Bożego Narodzenia nałożyła się na tradycyjny polski „konsumpcjonizm” – postną ucztę i przygotowanie jedzenia przynajmniej na kolejny tydzień. Polskie chrześcijaństwo to wspólnota stołu, nie religijnej medytacji w kościele.
Oczywiście najbardziej polskim świętem ze wszystkich są stuprocentowo pogańskie Zaduszki – zalegalizowane przez Kościół świętem chrześcijańskich męczenników – Wszystkich Świętych. Przymuszeni siłą obyczaju, ale też jakimś dziwnym wewnętrznym imperatywem, stoimy w korkach, przeciskamy się sfrustrowani przy cmentarnych bramach. Łuna świateł przemienia, na tych kilka dni, zimny beton nagrobnych płyt w przestrzenie nieomal przyjazne, ludzkie. Śmierć zostaje sprowadzona do wspólnego rytuału sprzątania, zapalania światełek, wspomnień o zmarłych.
Tak jak w Zaduszki oswajamy śmierć, tak na własne potrzeby oswoiliśmy chrześcijaństwo. Z religii rewolucyjnej, stawiającej wyznawcom radykalne wymagania, stworzyliśmy wersję swojską, udomowioną. Z moralnością „co ludzie powiedzą”, z klepaniem formułek z nadzieją, że tym razem ksiądz nie będzie za długo lał wody na kazaniu, z poczuciem winy, kiedy podczas komunii zostaje się w ławce, bo – z różnych przyczyn – np. faktu, że miłość swojego życia spotkało się o jeden ślub za późno – nie jest się w stanie „łaski uświęcającej”. Jak każda wspólnota potrzebujemy rytuałów. Tych rytuałów dostarcza w wygodny sposób nasz „stołowy katolicyzm”.
Nasze chrześcijaństwo jest bezpieczne. Błogosławi narzeczonym, wysyła na mszę, każe uczcić księdza, podtrzymuje społeczne hierarchie, ale o ile tylko zachowujemy stosowne pozory, nie zmusza nas, byśmy wymagali od siebie zbyt wiele. Przede wszystkim nie wymaga przekraczania siebie, naszych ograniczeń i przesądów. „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” – powiedział Jezus, ale człowiek, który chciał żyć cnotliwie, „spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10, 19-22).
Jeśli kogoś nurtują zasadne wątpliwości w związku z kwestionowaniem wyznania polskiego, arcykatolickiego przecież narodu, niech prześledzi reakcje na wezwanie papieża Franciszka do okazania chrześcijańskiego miłosierdzia tym, którzy szukają schronienia przed śmiercią i prześladowaniem. Dziś ciemnolicy Maria z Józefem i Dzieciątkiem w Polsce zostaliby przegonieni ze stajenki. Nie mogliby liczyć nawet na żłóbek i sianko. W końcu są Obcy. Mieliby szczęście, jeśli uszliby cało z rąk patrolu narodowców.
Nasze chrześcijaństwo to nie Ewangelia, ale wyprasowana koszula do kościoła. To nie życie w poświęceniu dla innych, ale ochrzczenie dziecka przez religijnie obojętnych rodziców („bo tak wypada”, „bo babcia będzie gderać”). Naszą codzienną, mocno zakłamaną moralność (szczególnie w dziedzinie obyczajowej), kontrolowaną przez silną, coraz bardziej odklejoną od rzeczywistości grupę wpływu, nazwaliśmy chrześcijaństwem. Nadaje ona naszym szykanom wobec jednostek nieprzystających do grupy (gejom, muzułmanom, „wyzywającym” kobietom) pozory umocowania w uniwersalnej i odwiecznej Prawdzie.
Pod katedrą wycieczka, ogląda kościół, pomnik Jana Pawła II, wieczny płomień znicza ku czci Nieznanego Żołnierza (gasnącego co rusz, wtedy po placu rozpościera się zapach nieszczelnej kuchenki). Ksiądz kończy opowiadać historię diecezji, żegna wycieczkę, rzuca jakby mimochodem: „Dziękuję w imieniu księdza proboszcza i zapraszam na herbatkę”. Wycieczka poruszona i zaciekawiona.
W duchu myślę sobie, co za świetny pomysł, to właśnie takimi prostymi, naturalnymi gestami wygrywa się serca ludzi. Zamiast patrzeć na nich z wyżyn ołtarza, schodzi się między nich. Oto postawa godna pasterza. Widząc, jakie wrażenie wywarły jego słowa, ksiądz dopowiada pospiesznie: „Oczywiście tylko tak w przenośni, ksiądz proboszcz jest bardzo zajęty, chodzi o to, że możecie teraz pójść na herbatkę we własnym zakresie”. Świat, wybity na moment z rutyny nieusuwalnych hierarchii, wraca do dawnej normy.
Dzwony biją na Anioł Pański. Bez tych dzwonów Polska nie byłaby Polską.
Taka jest nasza wiara.
Opublikowano: 22 kwietnia 2016
Źródło: Taka jest nasza wiara / Moja polityka. Liberalny blog Leszka Jażdżewskiego