Autostop w Polsce jest popularną formą podróżowania. Korzystają z niej nie tylko turyści, ale także osoby, które nie mają innego sposobu na szybkie dotarcie do celu.
Łapanie okazji jest legalne, ale nie wolno zatrzymywać samochodów bezpośrednio na autostradach lub w miejscach zagrażających bezpieczeństwu na drodze. Można to jednak robić tuż przed wjazdami na autostradę oraz na stacjach benzynowych czy parkingach. Dla lepszego porozumienia się z kierowcami, warto napisać na kartce nazwę miejscowości docelowej, zwłaszcza że polskie nazwy bywają bardzo trudne do wymówienia. Polska należy do krajów, w których podróżowanie autostopem jest stosunkowo bezpieczne.
Poinformować kierowcę, o jaką trasę chodzi, można na dwa sposoby:
- kciuk wzniesiony do góry informuje o dłuższej podróży; metoda ta jest polecana na drogach szybkiego ruchu, gdzie pojawia się dużo tirów
- machanie otwartą dłonią informuje o potrzebie zwykłego podwiezienia na krótszej trasie; tę metodę stosuje się zazwyczaj na drogach lokalnych
Aby lepiej zorganizować podróż „okazją” można skorzystać ze strony, na której znajdują się informacje o przejazdach, ale nie są to przejazdy bezpłatne: http://www.autostop.pl/
O popularności autostopu w Polsce świadczy to, że od kilkunastu lat są tu organizowane Międzynarodowe Mistrzostwa Autostopowe. Trasa rozpoczyna się w Polsce, a kończy w wybranym kraju (w 2011 r. był to Amsterdam, w 2012 r. – Dubrownik).
http://www.mistrzostwaautostopowe.pl/
Poniżej zamieszczamy raport z podróży autostopem po Polsce, jaką na przełomie 2012/2013 r. odbył Holender Frank Verhart – dziękujemy bardzo za ten raport! Celem jego podróży było Podlasie i miejscowość Metele na Litwie. Jako miłośnik lasów i przyrody mógłby wiele opowiedzieć o tym regionie, który wchodzi w skład obszaru nazywanego Zielonymi Płucami Polski. Region ten obfituje w lasy, puszcze, parki narodowe i rezerwaty przyrody, jeziora i rzeki, na których odbywają się spływy kajakowe. W okolicach trasy, którą Frank przebył autostopem, znajdują się m.in. Puszcza Augustowska, Puszcza Knyszyńska i Puszcza Białowieska, Dolina Rospudy, Biebrzański Park Narodowy, Wigierski Park Narodowy, Kanał Augustowski oraz miasta i miasteczka noszące na sobie koloryt wschodniej słowiańszczyzny (cerkwie, ikony).
Jest to idealne miejsce do wypoczynku dla poszukujących ciszy, spokoju i bliskiego kontaktu z nieskażoną cywilizacją naturą.
Wigierski Park Narodowy
AUTOSTOPEM PRZEZ POLSKĘ W CZASIE ZIMOWYCH WAKACJI
Zostałem poproszony przez “Polen voor Nederlanders” o napisanie sprawozdania z mojej podróży autostopem przez Polskę w czasie ostatnich wakacji zimowych. Kilka miesięcy temu stwierdziłem, że logo PvN – kciuk wpisany w kształt Polski – byłby idealnym symbolem do pokazywania kierowcom jadącym do ukochanej Polski w celu zabrania się z nimi. Cóż, nie był to pierwszy raz, gdy korzystałem z uprzejmości kierowców – nazywam to nie kończącą się wymianą mobilności innych ludzi, co ma swoje korzyści. Ilość zanieczyszczeń jest zredukowana przez autostop praktycznie do zera, nawiązują się stosunki społeczne z ludźmi oferującymi wolne miejsce w swoim samochodzie. Koszt jest bardzo niski, aczkolwiek czasami zabiera to trochę czasu. Autostop wciąż pozostaje najszybszym, po samolotach i samochodach, sposobem podróżowania, bardzo często konkurencyjnym wobec transportu publicznego!
Zamierzałem wyruszyć autostopem z Holandii do Polski 27 grudnia [2012], nie po raz pierwszy zresztą. Odbyłem już taką podróż do Polski (albo do najdalej wysuniętych rejonów wschodnich Niemiec) wiele razy. Za każdym razem wielu kierowców oferuje mi podwiezienie na długim dystansie. Powody ku temu są bardzo zrozumiałe. Jednym z nich jest to, że owi kierowcy za granicą jadą albo z Polski, albo do Polski, więc ich trasa bardzo mi pasuje. Szansa na taką gratkę zwiększa się oczywiście na głównych drogach łączących zachodnią Polskę z Niemcami, krajami Beneluksu i Wielką Brytanią.
Przebyłem trasę z Holandii do Polski około piętnastu razy. Często taka podróż wymaga pokonania trasy długości ponad 500 km, okazyjnie nawet od 700 do 1050 km. Autostop z Holandii do zachodniej Polski zajmuje od 7 do 12 godzin.
Kilka słów o autostopie
Istnieją zasadnicze różnice między łapaniem okazji w Holandii i w Polsce. Oczywiście idea jest wszędzie taka sama: dostać się gdzieś za darmo za pomocą różnych pojazdów, które poruszają się po drogach. Główne różnice w mojej opinii leżą w czymś innym. Jedną z nich jest to, że struktura drogowa jest w Holandii znacznie bardziej rozwinięta. Niemal każdy ruch na dużej odległości odbywa się na autostradach, na których łapanie okazji możliwe jest tylko w zatoczkach lub na stacjach paliw. Najbardziej skuteczne jest szukanie podwózki [to oczywiście neologizm, ale ładny – przyp. rg] na stacjach. W Polsce, mimo ogromnego rozwoju dróg w minionych dwóch dekadach, wciąż ruch na dalekich dystansach odbywa się na drogach krajowych. A te oferują sporo miejsc, na których można się zatrzymać.
Inna różnica wywodzi się z różnic dzielących społeczeństwa obydwu krajów. Od czasu pojawienia się ruchu samochodowego na szerszą skalę zarówno Holandia, jak i Polska aktywnie zaangażowały się w autostop, podobnie jak inne kraje, np. Niemcy, Wielka Brytania, Belgia i były Związek Radziecki. Ale jest grupa krajów, w których dawna tradycja autostopu już nie istnieje – dobrym przykładem są Hiszpania i Włochy. Złotą erą autostopu były lata 60.-80., przez przypadek okres zimnej wojny, ale to jednak nie miało z tym żadnego związku. Choć jednak liczyło się. Z okresu zimnej wojny pamiętam tylko ostatnie lata, ponieważ urodziłem się w 1978 r. Należę do pokolenia, które w Holandii nie interesowało się już autostopem, ponieważ posiadanie samochodu było powszechne, a studenci w latach 80. mieli darmowy przejazd środkami komunikacji publicznej. Poza tym zmiany w społeczeństwie poszły w kierunku unikania pewnych kontaktów z ludźmi, które kiedyś były normą – takim przykładem jest właśnie autostop. Społeczeństwo podążyło za tymi trendami i łapanie okazji przestało być potrzebne i wyszło z mody.
Sytuacja w Polsce była inna. Żelazna kurtyna opadła, gdy miałem gdzieś tak ze 13 lat. Do tej pory Polska była pod względem ustroju zupełnie odmienna od Europy Zachodniej. O wszystkim decydował rząd, a wolny rynek nie istniał, istniał za to czarny rynek, na którym handlowano produktami niedostępnymi w legalnej sprzedaży lub trudno dostępnymi. Takim towarem był na przykład samochód. Jego cena w porównaniu do zarobków była o wiele wyższa niż na Zachodzie i trzeba było się zapisywać na listy oczekujących (bywało, że i latami). W tym kontekście autostop oferował ucieczkę od tych ograniczeń. Posiadanie samochodu wyróżniało, więc ludzie byli dobrze przygotowani na dzielenie się nim. Na zdjęciu: „Podróż za jeden uśmiech” (1971).
Są także Niemcy, wielki brat zarówno Polski, jak i Holandii. Po fuzji zachodnich i wschodnich Niemiec autostop był pewnie bardziej popularny w byłej NRD, z takich samych powodów jak w Polsce. Kiedy kraje się zjednoczyły, enerdowcy udali się masowo na zachód w ichnich trabancikach i wartburgach, albo autostopem z Dreilinden lub innego miejsca w Berlinie. Niemcy są także krajem, w którym rozwój autostrad nastąpił za Hitlera. Budowano je w kierunku Prus Wschodnich, dzisiejszego Wrocławia i Kaliningradu. Niemcy są także wiodącym krajem w Europie w branży samochodowej. Mieszkańcy tego kraju generalnie chętnie podwożą ludzi, a jeśli nie, dają to wyraźnie do zrozumienia. Nie przeszkadza im, gdy proszę o zabranie, a jeśli odmawiają, robią to grzecznie.
Holendrzy są tak przywiązani do swojej zamożności i prywatności, które zapewnia im ich własny samochód (lub przynajmniej w to wierzą), że nie są skorzy do podwożenia. Niemniej poproszenie o to na stacjach paliw daje dobre rezultaty. Młodsi są jeszcze mniej skorzy, może dlatego, że nie są przyzwyczajeni do autostopu. Ostatnio z zachwytem przeczytałem coś na ten temat. Prowadzenie samochodu nie jest już dla młodych kierowców takim symbolem statusu, jak to było w przeszłości! Młodzi nawet nie jeżdżą już daleko. Podobne tendencje obserwuje się także w Niemczech i Wielkiej Brytanii. W Polsce młodzi kierowcy często zabierają autostopowiczów, o wiele częściej niż w Holandii. To ważne, ponieważ wielu polskich kierowców jest młodych, znacznie młodszych niż holenderscy. Podobne obserwacje pochodzą z dokładnych, najnowszych studiów polskich autostopowiczów, którzy porównali autostop w Polsce i we Włoszech.
27 grudnia – no to w drogę!
Tym razem miałem szczęście. Powiedziałem mojemu współlokatorowi, że 27 grudnia wybieram się autostopem do Polski, w kierunku Warszawy. Po sprawdzeniu terminarza powiedział mi, że wraz z kumplem i jakąś parą wybiera się tego dnia do Berlina i że mogę zabrać się z nimi. Musiałem tylko pojawić się w Arnhem rankiem o wyznaczonej godzinie. Ten 27 grudnia to był bardzo łatwy początek!
Arnhem
Czułem się trochę inaczej niż zwykle – inaczej się rozpoczyna po przejechaniu około 700 km. Już nie pamiętam tego momentu za dobrze, gdyż Michendorf nie jest moim ulubionym miejscem. Wielu kierowców jedzie do Berlina właśnie stąd, ale największą szansę dają Polacy, Rosjanie i inni Słowianie. Po zapytaniu kilku kierowców zabrałem się do sąsiedniej stacji benzynowej, Am Fichtenplan, z Niemcami z psem. Stacja była spokojniejsza, a zachód słońca robił swoje. Znalazłem tam kilku Polaków jadących w niepożądanym kierunku i Niemców nie jadących do Polski. Był wciąż 27 grudnia, zazwyczaj nie najgorszy dzień na łapanie okazji. Ale ma też swoje minusy – ruch do Polski jest ograniczony. Polacy są już w kraju albo poza nim, bo nie jeżdżą do domu o tej porze. Jest już kilka dni za późno.
Trafił się jednak jakiś facet w jeepie Suzuki Samurai, który miał problem z silnikiem. Samochód był już pełny, ale mogłem się zabrać z nim – jechał do Płońska niedaleko Warszawy. Rozejrzałem się dookoła jeszcze za czymś innym, ale że facet był gotów do odjazdu, wskoczyłem z moją porcelaną i plecakiem. Plecak upchaliśmy z tyłu, w części niezadaszonej. Dzień był wprawdzie deszczowy, ale zależało mi na podwiezieniu, więc zaryzykowałem przemoczenie wora. Kierowca jechał głównie drogami krajowymi, aby uniknąć opłat za autostradę. Wysadził mnie dokładnie przed domem starych znajomych w Trzcielu.
Trzciel. Dom z XVIII wieku
http://www.mapa-online.pl/mapa,Trzciel.html
Gościli mnie już kilkakrotnie w moich podróżach do Polski i mieszkają naprzeciw drogi krajowej, odległej jedynie o 300 m. Nowo otwarta autostrada znajduje się 4 km dalej, ale miałem problemy dostania się do nich stamtąd. Wieczorem uraczyliśmy się lokalnym piwem, krakelingami (holenderskimi ciasteczkami) i moim tradycyjnym Oranjebitter [likierem pomarańczowym].
28 grudnia
Następnego ranka, 28 grudnia, przemaszerowałem kawałek do drogi krajowej. Jest to dawna droga krajowa numer 2, obecnie oznaczona jako 92. Przemknął obok mnie może jeden samochód, auta jeżdżą tu z prędkością 80-120 km/godz. Ale stawanie w tym miejscu ma sens, ponieważ jest tu sporo miejsca na postój. Ostatni raz, lata temu, udało mi się po pół godznie czekania złapać okazję prosto do Warszawy. Tym razem czekałem tylko minutę i zabrała mnie ciężarówka. Miałem nadzieję, że wybierze drogę krajową. Kierowcy decydujący się na A2 w Nowym Tomyślu nie są zaskoczeniem. Drogi krajowe są wprawdzie tańsze, ale oznacza to przejazd przez Poznań, jedno z największym miast Polski. Po około 200 km mój kierowca znalazł dla mnie kolejnego kierowcę ciężarówki (wykorzystał w tym celu CB Radio). Tak więc przy przesiadce nie musiałem czekać ani minuty – nowy pojazd okazał się tym, który jechał tuż przed nami. Kierowca zmierzał w kierunku Błoni, miasta leżącego w odległości 30 km od Warszawy. Wysadził mnie tam na przystanku przy drodze 92 (lub 2).
Błonie
Wzniosłem kciuk na samym końcu miasteczka – po 7 minutach złapałem okazję do przystanku autobusowego jakieś 8 – 10 km dalej, w miejscu, w którym pojazdy przemykają z prędkością 80-100 km/godz, a więc szanse na podwiezienie były małe. Nadjechał autobus i zdecydowałem się wsiąść, kierując zasadą „brać, co się pierwsze nadarzy”. Chciałem kupić bilet u kierowcy, ale on nie chciał moich złotych i kazał wsiadać. To mnie nieco zbiło z tropu – czy „łapałem” także autobusy? Czy było to nielegalne? Czy kierowca zezwolił na przejazd bez opłaty? Wysiadłem w Ostrowie Mazowieckim, gdzie kupiłem za 6 zł bilet do pociągu do Warszawy Śródmieście, odczekałem 45 minut i mogłem jechać dalej. Nawiasem mówiąc, to był ten sam pociąg, którym mogłem jechać z Błoni.
29 – 30 grudnia
Następnego dnia kontynuowałem podróż, tym razem do Białegostoku, ale już nie autostopem. I nie sam – dołączyła do mnie towarzyszka podróży Katarzyna, czyli Kaśka. Skorzystaliśmy z usług przewoźnika PolskiBus.com. Jeśli się zarezerwuje bilet z dużym wyprzedzeniem, opłata jest wyjątkowo niska. Tak niska, że autostop pomyślany jako zaoszczędzenie kosztów okazuje się nieopłacalny. Nie napisałem, że nie ma sensu, bo autostop jest nie tylko sposobem na bezpłatne podróżowanie.
PolskiBus.com
Siedem lat minęło od czasu, gdy ostatni raz jechałem do Białegostoku. Jakiś czas temu dość często jeździłem na Podlasie. W Białymstoku zatrzymaliśmy się na kilka dni. Drugiego dnia popraktykowaliśmy trochę spontanicznego autostopu. Był to szybszy sposób przemieszczania się niż rzadko jeżdżący autobus. Odbyliśmy przyjemną wędrówkę przez pola, las i po miasteczku Supraśl, odległym od Białegostoku o 10 km. Miasto zostało nam polecone przez naszych gospodarzy jako najbardziej interesujące miejsce w tej okolicy. Znajduje się tam męski klasztor. Zgodnie z życzeniem Katarzyny odwiedziliśmy muzeum prawosławnych ikon, w większości pochodzącychz XIX i XX wieku. Na zdjęciu: prawosławna ikona z muzeum w Supraślu.
Złapanie okazji z Ogrodniczek do Białegostoku zajęło 1-2 sekundy. Podrzucił nas do miasta facet młodszy od nas, skąd udaliśmy się do naszych gospodarzy. Po drodze minęliśmy starą stację kolejową Białystok Fabryczne – paskudne, opuszczone miejsce. Ale, co można przyjąć z pewnym niedowierzaniem, kiedyś było to bijące serce życia społecznego i transportu publicznego w północnym Białymstoku. Czasy się zmieniły. Samochody są nie tylko wygodniejsze od pociągów; są także w większości bardziej przydatne w rozwoju gospodarczym. Święta [ocenzurowano] gospodarka!
31 grudnia
Ostatniego dnia 2012 r. wyruszyliśmy w kierunku rejonu przygranicznego, na styku Polski i Litwy. Naszym celem był dom przyjaciół, u których ostatnio gościłem jakieś 6-7 lat temu – drewniany, położony kilka kilometrów od jeziora Gaładuś [część leży na terytorium Polski, część Litwy – przyp. rg].
Gaładuś
Jak zaplanowaliśmy, udaliśmy się tam autostopem. W przypadku tej wyprawy autostop był planowany z kikumiesięcznym wyprzedzeniem. Zaletą tego jest możliwość dobrego przygotowania się (konieczność w razie ograniczonego czasu). Wadą to, że brzydka pogoda może znacznie utrudnić podróżowanie. Publiczny transport może stanowić pewną alternatywę, ale nie zawsze. Przykładem nasza wyprawa z Białegostoku do Krasnowa, małej wioski położonej na północ od Sejn, w odległości około 140 km. Autobusy na końcowym odcinku 10-12 km kursują tylko kilka razy dziennie. Chociaż w Polsce istnieją strony internetowe pozwalające na zaplanowanie podróży środkami komunikacji publicznej, ale na tę trasę nie jest to raczej możliwe. Obecnie są dobre połączenia z Białegostoku do Augustowa, ale to nie znaczy, że autostop nie dostarcza przyjemności czy nie jest interesujący. Autostop jako alternatywa dla transportu publicznego czy transport publiczny jako alternatywa dla autostopu?
Białystok
Z Białegostoku do Krasnowa jest około 140 km. Sześć czy siedem lat temu odbyłem tę samą podróż, samotnie. Teraz też wyruszamy z tego samego miejsca. Poprzednio złapanie okazji do Augustowa zajęło mi 1 minutę. Dwóch facetów w żółtej Hondzie, tylne okno za nisko, abym mógł siedzieć wyprostowany i gnali z prędkością 150 km/godz. Piłem piwo na tylnym siedzeniu, a wierzcie mi, że rzadko piję w czasie autostopu. Poczęstowałem ich ciastkami. Wysadzili mnie w Augustowie, na drodze krajowej w kierunku Sejn, a potem Wilna. Skorzystaliśmy z tego samego autobusu, z którego skorzystałem wtedy, aby się dostać na koniec miasta. Sytuacja zmieniła się od tego czasu, ponieważ droga została rozszerzona, ale małe miejsce, gdzie kierowcy mogą się zatrzymać, dokładniej mówiąc pobocze, ciągle istnieje. Na zdjęciu: bulwar w Augustowie.
Tym razem czekaliśmy nieco dłużej, około 25 minut. Na szczęście machałem do wszystkich pojazdów, wskazując kierunek Augustów, i jeden kierowca się zatrzymał. Podrzucił nas do Sztabina, niewielkiego miasta nad Biebrzą, gdzie złapaliśmy okazję już po 5 minutach.
Biebrza
Wysiedliśmy w centrum miasteczka, po czym musieliśmy je opuścić, aby wyjść na drogę w kierunku Sejn. Tam mieliśmy drugie długie czekanie tego dnia – 20 minut, po czym zostaliśmy podwiezieni na odległość 20 km. Na tym przystanku, podobnie jak i na innych, byliśmy podwożeni przez kierowców jeżdżących po bocznych drogach. Takich łatwiej zatrzymać, bo kieruje nimi dodatkowo ciekawość: „Kto łapie okazję na końcu drogi? Może znam ich przyjaciół?” Tak więc dostaliśmy się do Sejn.
Sejny, dawny klasztor dominikanów
Znaleźliśmy przejście do małej drogi w kierunku Krasnowa. Kciuk wzniesiony, ale policjant kazał nam przejść na drugą stronę, na chodnik. Jakiś czas potem wróciliśmy na nasze miejsce, przejechał samochód, a kierowca zatrzymał się kilka metrów dalej, tuż obok policjanta, aby zapytać o drogę do Krasnowa. I tak dotarliśmy dokładnie w miejsce, do którego zdążaliśmy.
Kilka dni później
Po kilku dniach znowu nadeszła pora wyruszyć w drogę. Nasz następny gospodarz mieszka w Metelach [lit. Meteliai], wsi już na terenie Litwy. Zamierzałem dostać się autostopem w kierunku dawnego głównego przejścia granicznego (mniej więcej przez Sejny), ale nasz poprzedni gospodarz zaproponował coś, co mi nie przyszło do głowy, a co nam się spodobało. Propozycją tą było przekroczenie granicy na małym przejściu na granicy jeziora Gaładuś. Byliśmy tam już pieszo. Dzień zaczął się od mżawki i temperatury około 2 C. Obecnie nowe przejście jest malutkie, a droga w jego kierunku w większości nie utwardzona. Na zdjęciu: Metele.
Stanęliśmy na przystanku, który znajdował się jak na mój gust za daleko od skrzyżowania. Kierowcy jechali zbyt szybko, ale za to było dużo miejsca na postój. Po 20 minutach przyjechał autobus, niestety, przyznałem się, że nie mam litewskich pieniędzy. Cofnęliśmy się potem do skrzyżowania jakieś 200 m i po 1-2 minutach samochód się zatrzymał. Jechał wprawdzie do Olity, ale nadłożył drogi i podwiózł nas dokładnie pod drzwi naszego gospodarza w Metelach. Metele są największą wsią na terenie chronionego obszaru Regionalnego Parku Meteliai. Obecnie należy on do Litwy, ale przed II wojną światową należał do Polski. Mieliśmy szczęście znać mężczyznę, który pozwolił nam zatrzymać się u niego na jakiś czas i pokazał nam interesujące zakątki parku. W parku znajdują się trzy wielkie jeziora [Metele, Duś, Obelica], w tym trzecie pod względem wielkości jezioro Litwy [Duś].
Jezioro Duś
Jest tam także stara knieja, jedyne miejsce na Litwie, gdzie rośnie dąb bezszypułkowy.
Pora wracać
Przeszliśmy przez ten las z Kaśką w dniu naszego wyjazdu z Meteli. Pod koniec marszu dotarliśmy do większej drogi niedaleko Serejów. Niedługo potem zatrzymała się przy nas para w naszym wieku i mogliśmy się dostać do Łoździejów. Przy wysiadaniu rzuciłem okiem na nogi kobiety i moje męskie komórki mózgowe nie mogły się powstrzymać od uznania tego za czystą przyjemność, nawet za coś podniecającego. Opuściliśmy auto w w miejscu najodpowiedniejszym do złapania okazji z Łoździejów w kierunku Augustowa, Warszawy, a nawet Amsterdamu, jeśli by się chciało nieco przesadzić. I rzeczywiście, już drugi czy trzeci samochód się zatrzymał – czarne volvo z kierowcą wyglądającym na biznesmena. Niestety, nie mógł nas zabrać do Augustowa, ale ostatecznie mogliśmy podjechać do granicy z Polską. Zgodziliśmy się na jazdę z nim do Suwałk, co oznaczało nadłożenie drogi. Ale skoro autostop jest darmowy, takie dodatkowe kilometry są jak mały prezent. Tak więc pojechaliśmy regionalną drogą z Sejn do Suwałk, przez Krasnopol i północny kraniec Wigierskiego Parku Narodowego. Jest to ważna droga tranzytowa dla transportu towarów, która łączy Warszawę z Kownem, Rygą, Tallinnem, Finlandią i granicznymi terenami Rosji.
Wigierski Park Narodowy
Dotarliśmy tą drogą, która była bardzo ruchliwa, do przystanku, na którym spokojnie mogły się zatrzymać samochody, a nawet ciężarówki. Ale nikt się nie zatrzymał przez dłuższą chwilę. Kiedy wznieśliśmy kciuki na pobliskim, znacznie mniej wygodnym skrzyżowaniu, od razu przystanęła kobieta w naszym wieku lub tylko nieco starsza. Podrzuciła nas do głównego placu Augustowa. Bardzo było fajnie znowu pokonać trasę Suwałki – Augustów, jak przed siedmiu laty. Pokazałem Kaśce las na horyzoncie, las należący do słynnej dziś Doliny Rospudy, jednakże bez zamiaru wszczynania dyskusji na temat prób poprowadzenia przez jej środek obwodnicy Augustowa.
Rospuda
Kiedyś, w 2001 r., złapałem okazję w tym lesie, gdy poprosiłem leśników o pokazanie mi drogi, gdyż moja mapa była niezbyt szczegółowa. Kazali mi wskoczyć do ich Łady Niva i zawieźli w miejsce, z którego mogłem kontuynuować moją misję. Musicie wiedzieć, że kocham las. Ale Augustów nie był celem naszej wyprawy z Kaśką. Kasia miała zamiar złapać autobus do Warszawy, na który udało nam się zdążyć. Pospacerowaliśmy po parku, uściskaliśmy się na do widzenia i wsiadła do autobusu.
Ja miałem zamiar zatrzymać się jeszcze u znajomych we wsi Macharce, leżącej na skraju Puszczy Augustowskiej. Wieś usytuowana jest wzdłuż drogi wiodącej z Augustowa do Wilna, więc spodziewałem się szybkiej podwózki… i nie zawiodłem się. Czekałem może ze 20 minut, w czasie których minęło mnie wielu kierowców o wyrazie twarzy wskazującym brak zainteresowania podwiezieniem. Po czym skorzystałem z uprzejmości najstarszego kierowcy tej podróży – mógł mnie podwieźć jakieś 2,5 km od celu podróży. Powiedział, że mam iść asfaltową drogą i miał rację. Było już po zachodzie słońca, ale ziemię pokrywał stary śnieg i mogłem iść po śladach, z dala od zgiełku drogi głównej. Myślę, że trasa Augustów – Sejny jest teraz bardziej zatłoczona niż była w 2004 r., co jest zresztą logiczne.
Tak więc spędziłem kilka dni w Macharcach, do których sam się zaprosiłem. Pan domu był strażnikiem leśnym w Puszczy Knyszyńskiej i mój pokój wyglądał trochę jak las.
Puszcza Knyszyńska
W salonie na ścianach wisiało kilkanaście głów saren i jeleni szlachetnych i wielkie kły dzika. Poza tym kolekcja motyli i innych owadów przyszpilonych do tablicy – klasyczna kolekcja etymologiczna. Pokój był w nocy bardzo ciemny, jak powinien, przynajmniej według mnie. Dlaczego cywilizacja zabiła coś takiego w większej części zachodniej Europy?
Kierunek – Warszawa
Rankiem, gdy wyruszyłem w drogę, zobaczyłem autobus jadący na piaszczystej drodze, która łączy domy w Macharcach. Kiedy podjechał bliżej zauważyłem, że nie jest to już autobus, ale mobilny sklep, taki jaki znam z Holandii. To znaczy głównie z czasów młodości, ale one prawdopodobnie nadal objeżdżają małe miejscowości. W każdym razie zajęło mi trochę czasu dostanie się na główną drogę, z samochodami mknącymi z prędkością 90-100 km/godz. Po jakichś 10 minutach doszedłem do skrzyżowania z mniejszymi drogami. Wciąż jednak ruch odbywał się z dużą prędkością i nikt się nie zatrzymał. Idący w kierunku przystanku autobusowego mężczyzna powiedział mi, że wkrótce nadjedzie autobus. W każdym razie między drzewami było znacznie zaciszniej, za to pojawiła się duża liczba reklam lokalnej gastronomii i turystycznych atrakcji, odkrywających walory „ekologicznej turystyki” tego regionu. Potem z bocznej drogi wyjechał samochód i tak złapałem okazję do Augustowa. Moim dzisiejszym celem była Warszawa, a pokonałem na razie 20 km.
W Augustowie wyszedłem na południowe peryferia miasta. Mogłem tu podnieść kciuk, ale wolałem podejść jakieś 20 minut do następnego skrzyżowania, gdzie drogi na Warszawę i Białystok się rozdzielają. W czasie tej wędrówki pojawili się strażnicy graniczni, sprawdzając mój paszport i pytając, dokąd zmierzam. Osiągnąłem następne skrzyżowanie, które było zarazem rondem, i podszedłem do jednej z tych wielkich i szpetnych reklam, którymi usiana jest „kapitalistyczna” Polska. Obsikałem niższą część tej konstrukcji [brawo Frank! – przyp. rg], napiłem się herbaty z termosa i wyszukałem [w plecaku] znak na Warszawę. Przygotowałem je sobie przed podróżą i wydrukowałem w biurze, gdzie pracuję. Na zdjęciu: logo Polskiej Straży Granicznej.
Od centrum stolicy Polski dzieliło mnie 250 km, ale miejsce łapania okazji było doskonałe. Wydawało się łatwym złapanie okazji na dłuższą trasę, ale w praktyce jest tak, że kierowca jedzie tylko do połowy trasy albo nawet bliżej. Można tego uniknąć przez nie machanie do samochodów z lokalną rejestracją. Niemniej po jakichś 15 minutach zatrzymał się litewski kierowca i w jego Skodzie Superb mogłem dostać się do samego centrum Warszawy. Dopiero jednak po pokonaniu gdzieś tak 1/3 drogi zainteresował się tym, skąd pochodzę. Aż do tej pory rozmawialiśmy po rosyjsku i łamaną polszczyzną. To była szybka i wydajna jazda, która była konkurencyjna wobec szybkości i kosztu autobusu – chociaż nie powiedziałbym, że autobusy w Polsce są drogie. Gnanie z szybkością 160 km/godz na drodze wojewódzkiej było nowym rekordem na tym rodzaju polskiego asfaltu. Spodziewałem się jazdy na trasie Ostrołęka – Pułtusk, ale kierowca obrał kierunek Łomża – Ostrów Mazowiecka, a potem drogę krajową nr 8, przez kompleks leśny Puszczy Białej, na wschodnią Warszawę.
W Warszawie wskoczyłem do pierwszego tramwaju – na gapę, bo nie miałem biletu – i wysiadłem na Moście Gdańskim, na prawym brzegu Wisły. W ciągu kilku godzin, jakie zostało do mojego spotkania, przeszedłem most i pospacerowałem po wschodnim nabrzeżu Wisły, naprzeciwko centrum miasta. Zrobiłem kilka ładnych zdjęć zachodu słońca nad Starym Miastem.
Warszawska Starówka
Ładnych? Myślę, że ładnych, choć jeszcze ich nie “wywołałem”. Kilka następnych dni spędziłem w Warszawie, znowu z Kaśką. Ostatniego dnia odbyłem długi spacer ze stacji kolejowej Janówek do Jabłonnej, przez interesujący las oddzielający obydwie miejscowości. Moja znajoma Martyna ugościła mnie serdecznie w ładnym i wygodnym domu, po czym nadszedł czas powrotu do Holandii.
Bye bye Poland!
Wprawdzie reportaż miał dotyczyć autostopu w Polsce w czasie moich ostatnich zimowych wakacji, ale myślę, że byłoby fajnie napisać też, jak się dostałem do domu. Martyna zawiozła mnie na przystanek autobusowy, akurat na czas, abym zdążył kupić bilet. Pożegnaliśmy się i wsiadłem do autobusu, który zawiózł mnie na stację metra na Marymoncie, skąd udałem się na ulicę Wilanowską. A tam czekał już nocny autobus do Berlina (PolskiBus.com). Na zdjęciu: stacja metra Marymont.
W Berlinie wysiadłem na Zentraler Omnibusbahnhof – miejscu rozpoczęcia autostopu powrotnego, chociaż miałem nadzieję wysiąść gdzieś bliżej polskiej granicy, na parkingu w pobliżu autostrady. Niestety, nie mogłem tego zrobić, bo autobus nie miał postoju. Istnieją w pobliżu tego dworca znane miejsca, z których można rozpocząć autostop.
Na zdjęciu: Zentraler Omnibusbahnhof.
Dobre informacje na ten temat można znaleźć w internecie na stronie www.hitchwiki.org oraz http://maps.hitchwiki.org, ale ja nie znałem właściwego miejsca. Skorzystałem z kolejki miejskiej (S-Bahn) do Westkreutz, a potem do Grunewald, jako że jest to jeden z najlepszych punktów do łapania okazji przy wyjeździe z Berlina. Na stacji benzynowej Grunewald na A115 (niedaleko dawnego przejścia granicznego Dreilinden) musiałem trochę się nachodzić, pytając o możliwość podwiezienia. Spytałem także, przy pomocy kulawej polszczyzny, parę Rosjan, ale oni akurat jechali do Berlina. Większość kierowców jechała na Berlin.
Teraz mam zapotrzebowanie na nasze rodzime ptaki, ale nie zauważyłem zbyt wielu interesujących gatunków, częściowo z powodu zachmurzenia, które sprawia, że ptaki cichną. Ale na Grunewaldzie zobaczyłem jemiołuszki, typowa zimowa obserwacja w centralnej Europie. Potraktowałem to jako mały prezent! Potem zagadnąłem jakiegoś kierowcę, który miał mijać Michendorf, pierwszą stację paliw na głównej autostradzie w kierunku zachodnich Niemiec. A jak już wsiadłem okazało się, że może mnie podrzucić nawet na dystans dziesięć razy dłuższy, właściwie blisko Koblencji. Stąd miałem już tylko 200 km. Nieźle, chociaż rozważałem inną trasę – przez Hannover i Bielefeld – bardziej dogodną do łapania autostopu w kierunku Maastricht. Złapałem podwózkę w postaci dostawczego vana, którego kierowca jechał z prędkością 130-140 km/godz. Na zdjęciu: jemiołuszka.
Koblencja – a więc powrót do codzienności i problemu ze zrozumieniem obawy zachodnich Europejczyków przed samodzielnym jeżdżeniem.
Koblencja
Niektórzy są już bardzo uzależnieni od nawigacji cyfrowej i nie potrafią rozeznać się w tym, po jakich drogach jeżdżą, ponieważ te decyzje są podejmowane nie przez nich samych, ale przez ich święty GPS. Bardzo szybko złapałem kolejną okazję do stacji benzynowej Siegburg, a potem, jak to bywało poprzednio, sporo czasu zajęło znalezienie kierowcy, który by jechał na Aachen lub Venlo i chciał mnie zabrać. Nie chodzi o to, że wielu z nich jechało w inną stronę, ale czy nie pisałem już, że kierowcy z krajów wysoko rozwiniętych i zatłoczonych bywają tak podejrzliwi, że obawiają się obcego w swoim samochodzie?
Ale na szczęście zostałem zabrany przez przystojną Holenderkę na jej trasie powrotnej do Tilburga w Holandii. Niestety, nie wiedziała, czy pojedzie A4 przez Frechen-Venlo czy inną drogą z powodu świętej nawigacji. W każdym razie oznaczało to dostanie się w pobliże Eindhoven, co byłoby znacznie lepsze od sterczenia w Siegburgu, poza tym jej towarzystwo wydawało się bardzo przyjemne, więc co za różnica. Ale wciąż nie byłem w domu – wysadziła mnie na stacji benzynowej na A58 koło Tilburga. Dobre miejsce do złapania okazji w kierunku Eindhoven lub następnej stacji paliw w pobliżu miasta, gdzie do szczęścia potrzebne mi już było tylko podrzucenie na A2 w kierunku Maastricht. Będąc realistą, zaakceptowałem całkiem nowy biały samochód zmierzający do centralnej stacji w Eindhoven. Bez konieczności czekania wskoczyłem do najbliższego pociągu do Maastricht i ostatecznie sprawdziłem lokalny autobus, którym mógłbym się dostać do mojego małego własnego pałacu.
Maastricht, dworzec kolejowy
Frank Verhart
O autorze
Ekolog, miłośnik natury, lasów, parków narodowych, ptaków, podróży i Polski. Jest absolwentem Hogeschool Larenstein, Velp Gld. (największa „zielona” uczelnia w Holandii). W 2002 r. odbywał staż w Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego, zajmując się m.in. projektem zagospodarowania terenów wokół Białowieży.
http://www.youtube.com/watch?v=lW_XYk-Xc94 – „Jedziemy autostopem”, Karin Stanek
Foto: Vikimedia Commons, Tomasz Lipka, www.pkpk.wrotapodlasia.pl